Jesteśmy na „ostatniej prostej”. Ostatnia świeca na wieńcu adwentowym płonie, a w domach panuje zapewne gorączka przygotowań. W tym zgiełku dzisiejsza Ewangelia przynosi nam historię o kimś, kto musiał zmierzyć się z czymś znacznie trudniejszym niż niedopieczone ciasto czy brak prezentów. Mowa o świętym Józefie.
Często patrzymy na św. Józefa przez pryzmat słodkich obrazków w szopce. Ale dzisiejsza Ewangelia wg św. Mateusza pokazuje go w momencie życiowego trzęsienia ziemi. Dowiaduje się, że Maryja jest brzemienna. Jego plany na spokojne, ułożone życie właśnie legły w gruzach. Józef to człowiek „sprawiedliwy”. Nie kieruje się gniewem, nie chce skandalu. Postanawia usunąć się w cień, „oddalić Ją potajemnie”. Chce wziąć ból na siebie, by chronić Maryję. To szczyt ludzkiej szlachetności, ale… to wciąż ludzki plan. Wtedy interweniuje Bóg. Anioł we śnie mówi: „Józefie, synu Dawida, nie bój się”. To kluczowe słowa tej niedzieli. Bóg prosi Józefa, by porzucił swoje „bezpieczne” rozwiązanie i zaufał czemuś, co po ludzku jest szaleństwem.
Prorok Izajasz w pierwszym czytaniu zapowiada znak: „Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel”. Emmanuel znaczy „Bóg z nami”. To jest odpowiedź na dylemat Józefa i na nasze lęki. Bóg nie jest obserwatorem z daleka. On jest „z nami” – w środku naszych problemów, w naszych zburzonych planach, w naszym lęku o przyszłość.
Lekcja milczącego posłuszeństwa
Józef nie dyskutuje. Ewangelia nie notuje ani jednego jego słowa. Czytamy tylko: „Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański”. Wstał i wziął odpowiedzialność. To niesamowity kontrast wobec króla Achaza z pierwszego czytania, który pod płaszczykiem fałszywej pokory („nie będę prosił znaku”) odrzucał Bożą pomoc. Józef przyjmuje Boży plan w całości, choć go nie rozumie.