Świat jest dobry, jest czysty. Takim został stworzony w procesie ewolucji. I wszystko co jest dostępne człowiekowi jest czyste: na zewnątrz i wewnątrz. Dopiero świadomy i dobrowolny sposób użycia rzeczy może sprawić, że za coś ponosi człowiek odpowiedzialność: pozytywną lub negatywną. Nie ma tu jednak magii. Nic samo z siebie nie staje się grzechem.
Przez infantylizację pojęcia „grzech” oraz samego sakramentu pokuty okazuje się, że często to, co wyznawane może być w konfesjonale nie ma żadnego związku z wewnętrzną nieczystością, a jedynie z magicznym podejściem do religii, jakby wszystko automatycznie czyniło mnie nieczystym, bez związku z moim wnętrzem. Tak więc czynią człowieka nieczystym: nieobecność na Mszy z powodu choroby, brak pacierza rano z powodu pośpiechu, wulgaryzmy wypowiedziane w złości, jak i zjedzenie parówki w piątek. To właśnie magiczny sposób myślenia. Sądzę, że może „obrażać” bardziej niż te rzekome grzechy.
Nie, nie próbuję zanegować tego, że to mogą być grzechy poważnie rujnujące nam życie. Zrujnowanie to jednak wynika z tego, co noszę we wnętrzu, a nie działa jak automat.
Brak kontaktu z moją głębią sprawia, że w życiu zauważam pozory, cienie. Wówczas żyje w kłamstwie o sobie.
Wierzę, że Bóg znajduje swój sposób dotarcia do wszystkich, bez względu na to, jak bardzo mają bądź nie kontakt ze sobą. Jednak i tu trzeba uważać na magię: sam fakt spowiedzi bez jakiegokolwiek kontaktu ze sobą i z Bogiem, i ze wspólnotą Kościoła nie uczyni mnie lepszym. To byłaby również magia. I nie jest to wcale kwestia wykształcenia, co bardziej poziomu naszej świadomości.
Oczywiście istnieją pokolenia, które szły siłą rozpędu. Bóg zna ich serca, nie nam to oceniać. Dziś już nie da rady iść siłą rozpędu. To się wykolei.
To dla uczniów była trudna lekcja, stąd nie mogli zrozumieć przypowieści. Jezus zawalił im poukładany dobrze i zrozumiały świat religii.